Być nauczycielem akademickim
O Złotej Kredzie i pasji nauczania opowiada dr hab. inż. Krzysztof Rożniatowski, prof. PW z Wydziału Inżynierii Materiałowej, dwunastokrotny laureat Złotej Kredy.
Złota Kreda to wyróżnienie dla najlepszych nauczycieli akademickich. Przyznając je studenci doceniają wiedzę i wyjątkowe zaangażowanie. Wszystkie Złote Kredy wiszą na ścianie gabinetu profesora. Powiem szczerze, że jestem z nich dumny – podkreśla już na początku rozmowy. Pokój wypełniony jest po brzegi książkami i pomocami naukowymi przyniesionymi z domu. Wiele egzemplarzy się powtarza, w tym wydania „Atlasu metalograficznego struktur - Stal” opublikowanego przez prof. Stauba w 1964 roku. Znalezione w Internecie egzemplarze profesor kupuje z myślą o swoich studentach, by mogli na zajęciach z nich indywidualnie korzystać i dzięki temu mieć większy komfort pracy. Jak przyznaje - Dużo inwestuję w wiedzę, którą mogę się dzielić ze studentami. Uważam, że jeżeli się chce coś dobrego zrobić dla studentów to należy dać od siebie nie tylko wiedzę. Sam lubię nagradzać najlepszych studentów. Kiedy zorientowałem się, że wielu z nich nie potrafi mierzyć mechaniczną suwmiarką, tylko są przyzwyczajeni do używania suwmiarek elektronicznych, pomyślałem, że będę ich nimi nagradzał. Liczę, że dzięki temu zapoznają się z jej obsługą.
Panie Profesorze, co się czuje odbierając Złotą Kredę po raz dwunasty?
Zawsze to samo - radość, ale również zaskoczenie. Koledzy twierdzą, że ja już nie powinienem dostawać Złotych Kred, a otrzymać jedną dożywotnią, swoisty „Honoris Causa”, dać innym szansę (śmiech). Jak się domyślam, to nagroda za podejście do studentów. Myślę, że doceniają to, że po raz kolejny staram się ich pozytywnie motywować. U mnie w większości przypadków nie ma limitów poprawek, wprowadzam zasadę – możecie się poprawiać, tak długo, jak ten kolejny wynik będzie lepszy od poprzedniego, jak będę widział, że jest progres. Każdy kolejny termin jest trochę trudniejszy. Wiadomo, te najłatwiejsze zadania przychodzą do głowy na samym początku, a później jest to już coś bardziej skomplikowanego, nieoczywistego. Zdarza się, że poza zasadniczym terminem są jeszcze 3 lub 4 dodatkowe. Mówię zawsze, że popraw będzie dużo, jeśli studenci będą w stosunku do mnie „fair”. Powtarzam, żeby się nie bali, nawet gdy nie są do końca dobrze przygotowani. Niech spróbują. Zawsze mogą przyjść na poprawę. Nie chcę wywoływać paraliżującego stresu. Zwykle piątki za kolejnym podejściem nie można zdobyć, bo piątka zdobyta za pierwszym podejściem nie może się równać tej, zdobytej za drugim i trzecim razem. Jednak na cztery, cztery i pół to jestem gotów taką osobę ocenić jeśli się naprawdę dobrze przygotowała do poprawy. Publicznie ogłaszam te zasady, starając się precyzyjnie je określać już na pierwszych zajęciach. Żeby nic nie zaskakiwało studenta. Uważam, że musi on wiedzieć od samego początku jakie są reguły gry.
Teraz studenci studiów doktoranckich maja przygotowanie pedagogiczne i obowiązek prowadzenia zajęć przy asyście doświadczonego dydaktyka. Wcześniej trzeba było wszystkiego się uczyć samemu. Będąc młodym doktorem skończyłem zaoczne studia podyplomowe z pedagogiki inżynierskiej (prowadzonej przez austriackie stowarzyszenie IGIP). Omawiane tam były m.in. kwestie mowy ciała, dykcji, wykorzystania pomocy dydaktycznych i przekazywane użyteczne metodyczne wskazówki. To dało mi pewne podstawy. Choć pierwsze „kredy” zdobyłem jeszcze przed ukończeniem studiów podyplomowych.
Co przeszkadza w pracy dydaktycznej?
Zasadniczo nie widzę przeszkód. To co chcę zrobić, udaje się zrobić. Najwięcej Złotych Kred mam za przedmiot Seminarium problemowe - ekspertyza materiałowa. W jego ramach przygotowujemy ze studentami ekspertyzy. Nie robi się ich na sali wykładowej, robi się je w laboratoriach. Czasami wymagają sięgnięcia po wiedzę lub aparaturę, która jest poza Wydziałem, skorzystania z laboratorium, pójścia na warsztat, pojeżdżenia po różnych wydziałach uczelni i dużo indywidualnej pracy w domu. Nawet jeśli się korzysta z tych laboratoriów, to nie można studentów uczyć mówiąc: macie zadanie i zróbcie to. Trzeba się włączyć. Przykładowo, gdy przygotowujemy próbki do badań metalograficznych z wykorzystaniem mikroskopu idę do laboratorium razem ze studentami. Niezależnie ilu ich przyjdzie. Pokazuję jak się szlifuje, poleruje i trawi pierwsza próbkę, drugą już sami przygotowują. Później idziemy na mikroskop, trzeba ich nauczyć jak go obsługiwać (przyda się to im w przyszłości), obejrzeć strukturę próbek a następnie z nimi usiąść, wyjąć atlasy i wspólnie ocenić czym jest nasz materiał. Dotyczy to zresztą wszystkich badań jakie zaproponują studenci. Kiedyś oceniłem, że zamiast 30, przewidzianych w programie na ten przedmiot, godzin, wychodzi ich 120 do 155, które na to poświęcam. Ale nie żałuję. Dzięki temu mam kontakt z każdym studentem. I mogę nauczyć ich pracy zespołowej.
Aby zainteresować studentów do wykonywania samodzielnych ekspertyz zapraszam ich do przyniesienia na zajęcia pozyskanego z ich otoczenia elementu – od taty, mamy, wujka, cioci, itp. w którym doszło od nietuzinkowego uszkodzenia. Przynoszą bardzo różne rzeczy, najczęściej ze swoich domów, np. uszkodzoną wyciskarkę do czosnku, urwane drzwiczki do lodówki, tarcze hamulcowe z samochodu, itp. Wybieramy zespołowo najciekawsze obiekty. Staram się żeby nie były to przykłady mi znane i tym samym wnioski z badań się nie powtarzały. Chcę się bawić badaniami razem z nimi. Mówię im tak: Powiem wam jak racjonalnie zaplanować ten eksperyment, otworzę wam drzwi laboratoriów, zadbam żebyście nauczyli się pewnych technik, natomiast dla mnie, też wynik musi by odkryciem. Zdarzyło nam się, że w skutek przebadania ramy rowerowej warszawska firma musiała uznać roszczenia gwarancyjne, mimo, że wcześniej dwukrotnie zostały odrzucone. Dzięki temu sam też się uczę i zdobywam doświadczenie. Chciałbym żeby studenci nauczyli się technik badawczych, z którymi mają właściwie dopiero później kontakt. Czasami myślę, że też to doceniają.
Jak zachęcić młodych ludzi żeby zostali w dydaktyce?
Odpowiedź jest moim zdaniem dosyć prosta, chociaż ja się tym nie kierowałem. Wydaje mi się, że ważne są środki pieniężne.
Jesteśmy małym Wydziałem, wszystkich studentów znamy osobiście. Jak kogoś spotykam (nieważne – Wydział, tramwaj, koncert) to zawsze mogę spytać o temat wybranej pracy dyplomowej czy to czym się zajmują w swych działaniach zawodowych. Staram się być zainteresowany, tym co robią.
W sytuacji, gdy ma się masowe zajęcia, praca dydaktyczna potrafi pochłonąć całkowicie. Wówczas nie ma czasu na to, żeby zadbać o projekty, granty, środki, a jesteśmy rozliczani również z nich. Ocena pracownicza to kwestia artykułów, projektów, wypromowanych doktorów etc. To jest duży komponent naukowy i na dużych wydziałach trzeba wybrać, albo skupiamy się na dydaktyce, albo na nauce. Trudno jest powiązać jedno z drugim.
W zeszłym roku Złotą Kredę dostałem za Sprężystość Materiałów. Spytałem się wprost studentów o to, dlaczego mnie nagrodzili. Powiedzieli, że docenili, że za każdym razem indywidualnie omówiłem pracę wysyłając ją z moimi uwagami na marginesie i ogólnym komentarzem. Każdą pracę skanuję, poprawiam na czerwono i odsyłam studentom indywidualnie. Na wydziale sprawy się załatwia na poziomie partnerskim. To jest możliwe przy małej liczbie studentów. Proces dydaktyczny jest łatwiejszy.
Nie ulega wątpliwości, że problemem zasadniczym są pieniądze. Dla młodych ludzi często korzystniejszym finansowo rozwiązaniem jest praca w biurze, mają tam relatywnie, choć to może być dyskusyjne, mniejszą odpowiedzialność. Na uczelni trzeba powstrzymać swoje emocje, być sprawiedliwym, nie można sobie pozwolić na chwilę słabości.
To relacja mistrz – uczeń.
Uważam, że tak powinno być. Niedawno usunąłem naklejkę którą miałem na drzwiach pod wskazanymi godzinami konsultacji: Jak jestem w pokoju zawsze można zajrzeć ze swoimi problemami (nie tylko związanymi z prowadzonymi przeze mnie przedmiotami). Do wielu przedmiotów przygotowałem przewodniki, np. do seminarium Ekspertyza materiałowa listę rekomendowanych książek z linkami dostępu. Prezentacje i materiały dla studentów są udostępniane przed rozpoczęciem zajęć. Uważam zasadniczo, że materiały pomocnicze powinny być wcześniej dostępne dla studenta.
Zakładam, że studentowi nie zawsze po drodze, żeby pójść do biblioteki i coś wypożyczyć, niektórych rzeczy nie ma w formie łatwo dostępnej. Dlatego opieram się głównie na tym, co jest dostępne w Bibliotece Głównej w formie elektronicznej. Wybrane publikacje są dostępne głownie w języku angielskim. Są świetnie merytorycznie przygotowane, a przy okazji studenci uczą też specjalistycznego języka. Uważam, że należy głównie wskazywać materiały, które są dostępne dla studentów. Gdy mogę, kupuję też wybrane pozycje książkowe, niedostępne w Bibliotece PW, które następnie wykorzystuję na zajęciach. Myślę, że jest to doceniane. Ważne by student otrzymał tyle wsparcia ile można. Czyli w praktyce, wszystko co może mu dać nauczyciel akademicki traktujący go jako partnera w procesie edukacji.
Rozmawiała: Marta Wereska